Dobrze, zrzućmy winę na deszcz, że się tak późno zebraliśmy. Jednak poranna afera między płcią piękną a naszymi biesiadnikami z dnia poprzedniego i tak była. Mimo napiętej atmofery ruszyliśmy na podbój Rygi. Przedmieścia raczej bez rewelacji, za to centrum naprawdę godne podziwu. Ta secesja, c'est magnifique! Nasza wycieczka dzielnie podążała za mną i za Anią (my, zachłanne chciałyśmy zobaczyć jak najwięcej, chociaż i tak mam niedosyt Rygi). W międzyczasie zjedliśmy (tanio!) rosyjskie pierożki pelmieni. Ryżańska secesja mówiła nam, żeby jeszcze zostać i na nią popatrzeć, ale zdrowy rozsądek kazał nam szukać kempingu. Przy wyjeździe z Rygi, znowu Hołowczyc z nawigacji nas oszukał i się władowaliśmy w korki. Ujechaliśmy potem ze 40 km i rozbiliśmy nasze pałatki na kempingu z widokiem na morze. Uwierzcie mi, widok zacny. Z tej radości zrobiliśmy nawet sobie gimnastykę na plaży tworząc z nas napis "Łotwa". Zdjęcie z pewnością znajdzie się na fejsie. Przed snem partyjka w muchy.